Branża kolejowa jest jednym z największych klientów polskiej energetyki. PKP Energetyka, jako jedyny dostawca energii dla sektora, odpowiada bowiem za dostawy 3 proc. całkowitej produkcji prądu w Polsce. – W kwestii jakości przez ostatnie lata, gdy PKP Energetyka pozostawała własnością prywatnego kapitału, zrobiono naprawdę sporo i liczba usterek radykalnie spadła. Zadaniem nowego właściciela będzie utrzymanie tej korzystnej tendencji – wskazuje Michał Litwin, dyrektor generalny Związku Niezależnych Przewoźników Kolejowych. Według eksperta powrót spółki pod kontrolę Skarbu Państwa to korzystna decyzja, ponieważ kolejowa sieć energetyczna – jako element infrastruktury strategicznej – powinna być w rękach państwa.
– PKP Energetyka jest jedynym dystrybutorem energii elektrycznej dla kolei. Powrót tej spółki w obręb bezpośredniej kontroli właścicielskiej Skarbu Państwa jest więc dobrą decyzją i mówię to jako zwolennik liberalnego spojrzenia na gospodarkę – podkreśla Michał Litwin. – Jeśli państwo uważa, że w celu zabezpieczenia swoich strategicznych interesów powinno władać aktywami, to zdecydowanie powinny to być aktywa związane ze strategiczną infrastrukturą transportową i przesyłową. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że aktywa PKP Energetyki się do nich zaliczają.
Pod koniec grudnia, po ponad dwuletnich negocjacjach, Polska Grupa Energetyczna podpisała z funduszem CVC Capital Partners wstępne porozumienie w sprawie zakupu 100 proc. udziałów PKP Energetyka. Tym samym energetyczno-kolejowa spółka po siedmiu latach od prywatyzacji wróci pod kontrolę Skarbu Państwa. Jej operacyjne przejęcie przez PGE ma nastąpić na początku kwietnia br.
Państwowy gigant wykupi spółkę za nieco ponad 1,9 mld zł. Przejmie też jej zadłużenie zaciągnięte na inwestycje w ostatnich latach. Transakcja ma zostać sfinansowana kredytem, w mniejszym stopniu środkami własnymi Grupy PGE, która prowadzi obecnie rozmowy z bankami na ten temat. Jednym z ostatnich kroków będzie też uzyskanie wymaganych zgód, m.in. ze strony UOKiK.
Eksperci wskazują przede wszystkim na wagę tej transakcji w kontekście bezpieczeństwa energetycznego i kontroli państwa nad krytyczną infrastrukturą transportową. PKP Energetyka to bowiem jedyny dostawca energii i usług utrzymania sieci trakcyjnej na potrzeby kolei (jej kluczowym klientem są PKP Polskie Linie Kolejowe). Dystrybuuje w skali roku 4 TWh energii elektrycznej, co stanowi prawie 3 proc. całej energii dostarczanej w kraju. Jednocześnie jest też właścicielem sieci trakcyjnej liczącej ponad 21 tys. km.
– Kolej, jako branża, jest jednym z największych klientów polskiej energetyki. Ta zależność działa też w drugą stronę: większość pracy przewozowej jest realizowana przez pociągi zasilane energią elektryczną. Dlatego warunki dostępu do tej energii są kluczowym elementem konkurencyjności całej branży kolejowej i poszczególnych przewoźników. Dla przykładu – dla przewoźników, którzy w całości opierają swoje przewozy na taborze elektrycznym, udział faktur od PKP Energetyki może sięgać 15–20 proc. całkowitych kosztów tych spółek – mówi dyrektor generalny Związku Niezależnych Przewoźników Kolejowych.
Jak podkreśla, ma to szczególne znaczenie w kontekście polityki klimatycznej nastawionej na redukcję emisji CO2.
– Emisje CO2 w transporcie będą spadały tylko wtedy, kiedy kolej będzie woziła coraz więcej. A tak będzie się działo, kiedy koszty kolei będą niższe niż np. koszty konkurencyjnego transportu drogowego – wyjaśnia ekspert. – Tu dochodzimy do sedna, czyli cen prądu dla przewoźników. Tych nie interesuje bowiem kwestia własności PKP Energetyki, tylko co z tej własności wynika. A wynikają przede wszystkim dwie kategorie zmiennych: jakość i cena.
Jak wskazuje, w kwestii jakości przez ostatnie lata – kiedy PKP Energetyka pozostawała pod kontrolą prywatnego kapitału – spółka poczyniła duże postępy, które były efektem zakrojonego na szeroką skalę programu modernizacyjnego. Prywatny właściciel przeprowadził w niej inwestycje warte w sumie ponad 3,8 mld zł. Uporządkowano strategiczne procesy, przeprowadzono szereg projektów proekologicznych, a PKP Energetyka zyskała nowe know-how, dzięki czemu w tej chwili jest nowoczesną, sprawnie funkcjonującą spółką i jednym z największych podmiotów polskiego systemu elektroenergetycznego.
– Zadaniem nowego właściciela będzie utrzymanie tej korzystnej dla klientów i dla samej spółki tendencji. Wydaje się, że energetyczny know-how, jaki posiada PGE, jest tutaj dobrym prognostykiem. Relatywnie łatwo powinno też być osiągnąć synergie operacyjne – zauważa Michał Litwin.
Dyrektor generalny ZNPK wskazuje jednocześnie, że nowy właściciel PKP Energetyka będzie mieć sporo do zrobienia w kontekście cen energii dla przewoźników, co związane jest m.in. z trwającym obecnie kryzysem energetycznym. Przewoźnicy kolejowi liczą też, że repolonizacja PKP Energetyka i przywrócenie jej pod kontrolę Skarbu Państwa zwiększy szansę na objęcie sektora energetyki dla kolei rządowym programem zabezpieczającym kolejowych przedsiębiorców przed nadmiernymi wzrostami kosztów.
– Jeśli na poważnie traktujemy cele polityki transportowej postulujące wzrost udziału kolei z obecnych 10 do co najmniej 30 proc., jeśli chcemy, żeby kolej sprawnie przewoziła np. ukraińskie zboże czy importowany węgiel, to przewoźnicy kolejowi potrzebują do tego odpowiednich warunków ekonomicznych. Cena prądu trakcyjnego jest tutaj jednym z kluczowych czynników kosztowych – mówi ekspert.
Prawie 2 mld zł – tyle będzie kosztować Polską Grupę Energetyczną wykupienie 100 proc. udziałów w PKP Energetyka z rąk amerykańskiego holdingu CVC Capital Partners. Wartość przejmowanej spółki została ustalona na blisko 6 mld zł, z czego 4 mld to zadłużenie wynikające z nakładów inwestycyjnych w modernizację poczynione przez poprzedniego właściciela. Jak poinformował prezes PGE Wojciech Dąbrowski, operacyjne przejęcie ma nastąpić na początku kwietnia przyszłego roku po uzyskaniu wszystkich potrzebnych zgód. Przyszły właściciel podkreśla, że repolonizacja podmiotu o tak dużym znaczeniu strategicznym jest kluczowa z punktu widzenia krajowego bezpieczeństwa energetycznego i zapewni większą kontrolę nad infrastrukturą krytyczną, jaką stanowi kolejowa sieć energetyczna.
– Zakup PKP Energetyka to przejęcie nowoczesnej spółki z wysoko wykwalifikowaną kadrą, spółki, która dziś jest zoptymalizowana, po restrukturyzacji i osiąga zysk operacyjny w wysokości 700 mln zł rocznie, spółki, która zapewni Grupie PGE wzrost przychodów o ok. 3 mld zł i wzrost sprzedaży energii elektrycznej o ok. 8 proc. – wylicza w rozmowie z agencją Newseria Biznes Wojciech Dąbrowski, prezes zarządu PGE Polskiej Grupy Energetycznej.
PKP Energetyka, która w przeszłości stanowiła część infrastruktury Polskich Kolei Państwowych, po siedmiu latach od prywatyzacji wróci do podmiotu, w którym dominuje polski kapitał. W środę, 28 grudnia Polska Grupa Energetyczna podpisała bowiem wstępną umowę zakupu spółki od jej obecnego właściciela, globalnego funduszu CVC Capital Partners.
– Umowa jest warunkowa i wymaga jeszcze zgody UOKiK oraz spełnienia kilku technicznych warunków zawieszających. Przejęcie operacyjne nastąpi 3 kwietnia 2023 roku i wtedy też nastąpi płatność na rzecz właściciela, czyli amerykańskiego holdingu CVC – mówi Wojciech Dąbrowski.
Zgodnie ze wstępną umową cena za 100 proc. udziałów w PKP Energetyka wyniesie nieco ponad 1,9 mld zł, przy wartości przedsiębiorstwa oszacowanej na poziomie blisko 6 mld zł.
– PKP Energetyka została sprzedana w 2015 roku za 2 mld zł, tyle wówczas wynosiła jej wartość. Dzisiaj wynosi ona blisko 6 mld zł, z czego 4 mld zł stanowią inwestycje, które zoptymalizowały jej wartość i które w przyszłości będą pracowały na rzecz Polskiej Grupy Energetycznej – mówi prezes Grupy.
PKP Energetyka przeszła w ostatnich latach zakrojony na szeroką skalę program modernizacyjny i uporządkowała strategiczne procesy. W tej chwili jest już nowoczesną spółką i jednym z największych podmiotów polskiego systemu elektroenergetycznego, który zatrudnia 4,2 tys. pracowników i odpowiada za dystrybucję ok. 4 TWh w skali roku, co odpowiada prawie 3 proc. całej energii dostarczanej w kraju, wykorzystując do tego 21,5 tys. km linii energetycznych.
– Przede wszystkim spółka została wyposażona w najnowocześniejsze systemy IT, które zoptymalizowały jej działalność. Wybudowano też m.in. nowoczesne centra zarządzania ruchami pociągów i szereg instalacji fotowoltaicznych – wylicza Wojciech Dąbrowski.
Co istotne, PKP Energetyka ma wyłączność na dostawy energii dla sektora kolejowego oraz usługi utrzymania sieci trakcyjnej. Przynosi blisko 700 mln zł zysku EBITDA rocznie i rozwija się dzięki stabilnemu, wzrostowemu modelowi biznesowemu z dominującą rolą regulowanej działalności dystrybucji energii elektrycznej. Jej przejęcie ma zapewnić Polskiej Grupie Energetycznej umocnienie na pozycji lidera na tym rynku.
– Jednocześnie zwiększy to nasze portfolio, dzięki czemu nasza sytuacja na rynku będzie jeszcze bardziej stabilna. Przyniesie to także wymierne korzyści dla naszych akcjonariuszy – zapewnia prezes PGE. – To przejęcie podniesie poziom bezpieczeństwa nas wszystkich, ponieważ spółka z większościowym udziałem Skarbu Państwa będzie zarządzała dystrybucją energii elektrycznej dla całego transportu kolejowego. Ta gałąź transportu jest istotnym elementem dla stabilności dostaw, a jej znaczenie wzrosło w kontekście agresywnej polityki energetycznej i militarnej Rosji.
Jak wskazuje, akwizycja wpisuje się w strategię transformacji energetycznej realizowanej przez Grupę PGE, która jest w tej chwili w trakcie realizacji najbardziej zaawansowanego w Polsce projektu budowy morskich farm wiatrowych o łącznej mocy około 2,5 GW. PKP Energetyka realizuje bowiem program Zielona Kolej, którego celem jest to, aby do końca tej dekady 85 proc., a docelowo 100 proc., energii w sieci trakcyjnej pochodziło z odnawialnych źródeł.
– Spółka realizuje strategię zeroemisyjności, która jest zbieżna z celami Polskiej Grupy Energetycznej. Konsekwentnie realizujemy strategię budowy nowych źródeł odnawialnych, mamy zamiar osiągnąć zeroemisyjność do 2050 roku. Jesteśmy liderem budowy farm wiatrowych na Bałtyku i liderem, jeśli chodzi o moc zainstalowaną w wiatrakach na lądzie, budujemy też duże farmy fotowoltaiczne – podkreśla Wojciech Dąbrowski.
Po sfinalizowaniu transakcji PKP Energetyka dołączy do grona takich firm jak m.in. Polskie Koleje Linowe, Bank Pekao czy aktywa EDF, które w ciągu ostatnich lat zostały ponownie przejęte przez podmioty z polskim kapitałem.
W ostatnich latach blisko 2,3 mld zł z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego trafiło na rozbudowę infrastruktury drogowej we wschodnich województwach Polski – taki jest bilans wszystkich edycji konkursu Infrastruktura drogowa w ramach Programu Operacyjnego Polska Wschodnia. – Osoby, które przez 10 lat nie odwiedzały tego regionu, nie będą w stanie go poznać – mówi Maciej Berliński z Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości, która realizowała program. Białystok dzięki funduszom z tego konkursu zrealizował trzy duże inwestycje, m.in. fragment obwodnicy miasta i wylotówki w stronę Warszawy. – Nie byłoby tych inwestycji, gdyby nie wsparcie unijne, bo miasta nie byłoby stać na tak wielki wysiłek finansowy – mówi prezydent Tadeusz Truskolaski.
– Infrastruktura w Polsce Wschodniej dzięki dwóm edycjom programu wspierającego ten obszar zmieniła się diametralnie. Mówimy zarówno o zmienionej infrastrukturze drogowej, w ramach której wybudowaliśmy ponad 500 km nowych dróg lub przebudowaliśmy istniejące, ale też zmieniliśmy transport publiczny w miastach wojewódzkich Polski Wschodniej – przybyło ponad 700 środków taboru, zarówno trolejbusy, autobusy, jak i tramwaje – wymienia w rozmowie z agencją Newseria Biznes Maciej Berliński, dyrektor Departamentu Projektów Infrastrukturalnych w Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości. – Wybudowaliśmy infrastrukturę uczelni wyższych, parki naukowo-technologiczne, centra konferencyjne, centra targowe, a dodatkowo stworzyliśmy bardzo duży ponadregionalny projekt turystyczny związany z turystyką rowerową, czyli Green Velo.
Celem konkursu Infrastruktura drogowa w ramach Programu Operacyjnego Polska Wschodnia (POPW – działanie 2.2) było sfinansowanie projektów na drogach krajowych i wojewódzkich w regionie, które połączą go z siecią dróg krajowych, i włączenia w transeuropejską sieć transportową (TEN-T). Realizowane inwestycje miały m.in. poprawić bezpieczeństwo ruchu drogowego, zmniejszać zatłoczenie i zwiększać przepustowość dróg czy też przyczyniać się do poprawy stanu środowiska.
– Sytuacja społeczno-gospodarcza w Polsce Wschodniej spowodowała, że ten obszar jest w szczególnym zainteresowaniu polityki regionalnej Komisji Europejskiej. Dlatego powstał dodatkowy, dedykowany program, dzięki któremu zintensyfikowaliśmy wsparcie zarówno projektów infrastrukturalnych, jak i przedsiębiorców tak, aby wzmocnić również oddziaływanie pozostałych programów krajowych i regionalnych – wyjaśnia Maciej Berliński.
Ostatni nabór wniosków miał miejsce jesienią 2021 roku. Wybrano trzy projekty: w województwie podkarpackim – DW 878 na odcinku od Rzeszowa do DW 869, województwie podlaskim – przebudowa DW 682 i 681 na odcinku Łapy – Roszki-Wodźki oraz rozbudowa DW 764 w Kielcach w województwie świętokrzyskim. Łączne wsparcie ze środków unijnych to blisko 296 mln zł, przy czym łączny koszt inwestycji to prawie 517 mln zł.
– W dwóch realizowanych edycjach programu Polski Wschodniej wspieraliśmy infrastrukturę drogową. W pierwszej edycji programu była to infrastruktura związana z drogami wojewódzkimi i krajowymi na obszarze całych województw. I tutaj powstały dwa flagowe projekty mostowe łączące województwa Polski Wschodniej. Natomiast w drugiej edycji programu wspierano miasta wojewódzkie i ich obszary funkcjonalne jako lokomotywy rozwoju regionów. Wsparcie kierowano zarówno na drogi wojewódzkie, jak i drogi w zarządzie prezydentów tych miast – wyjaśnia dyrektor Departamentu Projektów Infrastrukturalnych PARP.
Jak podkreśla, w ramach obecnego programu zrealizowano blisko 30 inwestycji, z czego dwie są na ukończeniu, a przyznane dofinansowanie to ok. 2,3 mld zł.
– Są to często inwestycje strategiczne dla miast wojewódzkich i ich obszarów funkcjonalnych – podkreśla Maciej Berliński.
Jedna z inwestycji na Podkarpaciu znacząco poprawi dostępność do lotniska Rzeszów-Jasionka, inna – droga AAA w Olsztynie – zwiększyła dostępność tego miasta i wyprowadziła z niego uciążliwy ruch transportowy. Wśród beneficjentów działania 2.2 POPW jest Białystok.
– W ramach konkursu Infrastruktura drogowa zrealizowaliśmy trzy wielkie inwestycje, łącznie na kwotę 760 mln zł z dofinansowaniem unijnym 590 mln zł. Są to chyba najpiękniejsze trasy w mieście. Jedna to Trasa Niepodległości z 11 dwupoziomowymi skrzyżowaniami. Druga to jest część ulicy Ciołkowskiego, dwa pasy ruchu po dwie jezdnie. Trzecia, bardzo ważna dla Białegostoku, to tzw. węzeł Porosły – wymienia Tadeusz Truskolaski, prezydent Białegostoku.
Ta przebudowa DK8 oraz fragmentów DW676 i 669 znacząco poprawi połączenie komunikacyjne miasta z centralnymi i południowo-zachodnimi regionami kraju, m.in. Warszawą. Jak podkreśla prezydent, bez wsparcia unijnego miasto nie byłoby w stanie udźwignąć ciężaru finansowego związanego z tymi projektami. Łącznie pokryło ono 77 proc. kosztów.
– Te trzy inwestycje wpłynęły w sposób znakomity na zwiększenie drożności naszego układu komunikacyjnego, dlatego że one domykały tzw. wewnętrzną obwodnicę miejską. Łącznie ta obwodnica ma 28 km i przenosi z jednej strony ruch tranzytowy, którego nie powinno być w mieście, ale ciągle jest, a po drugie, promieniście od obwodnicy odchodzą ulice, którymi można dojechać do centrum. To bardzo skraca czas i drogę dojazdu – mówi Tadeusz Truskolaski. – Jak ktoś wjeżdżał do Białegostoku pięć lat temu, to miał mieszane uczucia, bo wjeżdżał bardzo wąską drogą, gdzie tworzyły się gigantyczne korki już od Choroszczy. Teraz jest wspaniały wjazd.
Również w perspektywie finansowej 2021–2027 przewidziany jest program dla Polski Wschodniej (Fundusze Europejskie dla Polski Wschodniej), którego budżet to ponad 11 mld zł. Będzie z niego korzystać sześć województw – do lubelskiego, podkarpackiego, podlaskiego, świętokrzyskiego i warmińsko-mazurskiego dołączy także część Mazowsza (bez Warszawy i dziewięciu otaczających ją powiatów). W ramach programu PARP będzie wdrażała działania z zakresu m.in. infrastruktury drogowej czy zrównoważonej mobilności miejskiej.
Branża drogownictwa obawia się skutków wstrzymania pieniędzy z UE. Spodziewa się cięć w inwestycjach
Wstrzymanie unijnych pieniędzy uderzy przede wszystkim w inwestycje realizowane przez samorządy, czego bardzo obawia się branża drogownictwa. Mniej kontraktów lokalnych to dla niej mniej pracy i możliwe kłopoty finansowe. Już ostatnie miesiące były dla branży bardzo trudne ze względu na dynamicznie rosnące ceny materiałów budowlanych, kosztów paliw i pracy. Projekty drogowe, zwykle długoterminowe, często realizowane są bez urealnienia stawek z umowy pierwotnej, więc to wykonawcy przejmują na siebie ciężar podwyżek. Firmy liczą, że zmienią to przepisy, które weszły w życie dwa tygodnie temu.
– Inwestycje na drogach krajowych, które prowadzi Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad, są w zdecydowanej mierze finansowane z budżetu krajowego. Środki z Unii Europejskiej stanowią pewien komponent, ale nie jest to ta przeważająca część. Natomiast w przypadku inwestycji samorządowych duża ich część jest finansowana z regionalnych programów operacyjnych i innych źródeł unijnych. Dlatego w samorządach jest w tej chwili duży niepokój związany z brakiem środków z KPO – mówi agencji Newseria Biznes Barbara Dzieciuchowicz, prezes Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Drogownictwa.
Krajowy Plan Odbudowy to 24 mld euro w formie bezzwrotnych dotacji i 12 mld euro w formie preferencyjnych pożyczek. Te środki miały trafić na realizację 54 inwestycji i wdrożenie 48 reform, których celem jest odbudowa polskiej gospodarki po pandemii COVID-19. Jednak wypłata tych pieniędzy wciąż jest zablokowana, ponieważ polski rząd nie wypełnił wymaganych przez Komisję Europejską tzw. kamieni milowych związanych z praworządnością. Jakiś czas temu pojawiły się nieoficjalne informacje także o tym, że zagrożona może być wypłata 75 mld euro dotacji na lata 2021–2027 z unijnej polityki spójności.
Jak wskazują m.in. analitycy Santander Banku, teoretycznie Polska może realizować projekty w ramach zatwierdzonych programów. Jednak do czasu spełnienia wymaganych warunków – czyli przywrócenia niezależności sądownictwa – KE nie będzie realizowała płatności i będzie wypłacać Polsce już tylko ostatnie, pozostałe środki z poprzedniego budżetu na lata 2014–2020. Ta sytuacja oznacza jednak bardzo duże zagrożenie dla realizacji inwestycji publicznych w kolejnych latach.
Ewentualna blokada pieniędzy z UE uderzy zwłaszcza w inwestycje realizowane przez samorządy, których budżety są już i tak wydrenowane przez kolejne zmiany w CIT i PIT, pandemię i kryzys energetyczny wywołany wojną w Ukrainie. Jednak duże inwestycje, finansowane z budżetu centralnego, też mogą być zagrożone.
– Nie jest wykluczone, że mając mniej pieniędzy, rząd będzie podejmował decyzje o oszczędnościach również w przypadku inwestycji realizowanych na drogach krajowych. Jest obawa, że pewne cięcia mogą ich nie ominąć – mówi Barbara Dzieciuchowicz.
Co istotne, problemy z realizacją projektów drogowych – zwłaszcza w samorządach – mogą uderzyć również w małe i średnie firmy drogowe, które bazują na lokalnych inwestycjach.
– Dla firm drogowych będzie to oznaczać ograniczenie przetargów na realizację tych zadań i generalnie mniejszą ilość pracy. A to oznacza problemy z wykorzystaniem potencjału danej firmy – zarówno maszynowego, jak i ludzkiego – ostrzega prezes Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Drogownictwa.
Jak wskazuje, ten rok już i tak jest bardzo trudny dla firm z branży drogowej, ponieważ wybuch wojny w Ukrainie pociągnął za sobą gwałtowny wzrost cen materiałów budowlanych i kosztów prowadzenia działalności. Tymczasem do tej pory niewielu zamawiających publicznych zdecydowało się na podpisanie aneksów waloryzujących wartość podpisanych wcześniej kontraktów, które zrekompensowałyby te wzrosty.
– Nie wszystkie kontrakty mają zawarte klauzule waloryzacyjne, więc w efekcie te zwiększone koszty muszą ponieść wykonawcy. Jeżeli średnia rentowność branży drogowo-mostowej z ostatnich kilku lat to jest 3–4 proc., a ceny materiałów rosną o kilkadziesiąt czy nawet ponad 100 proc., to każdy laik widzi, że to będzie wiązało się dla nich z dużymi stratami – mówi Barbara Dzieciuchowicz.
10 listopada weszły w życie nowe przepisy dotyczące waloryzacji wynagrodzeń wykonawców w zamówieniach publicznych. Dają one możliwość urealnienia ustalonej w umowie wysokości wynagrodzenia dla wykonawcy, tak by zapewnić ciągłość realizacji zamówień. Obowiązek waloryzacji będzie dotyczył kontraktów na budowy dróg trwających powyżej sześciu miesięcy Ustawodawca zostawił stronom dowolność w zakresie sposobu, w jaki cena zostanie urealniona. Wskazał za to wyraźne podstawy do waloryzacji w przypadku braku klauzuli w umowie.
– Waloryzacja może zostać przeprowadzona np. w oparciu o stosowne wskaźniki publikowane przez prezesa GUS, przy czym wzrost wynagrodzenia wykonawcy spowodowany każdą kolejną zmianą nie może przekroczyć 50 proc. wartości pierwotnej umowy – wyjaśnia Ministerstwo Rozwoju i Technologii.
Ustawa przyznaje też dodatkową ochronę także podwykonawców w sytuacji, gdy zamawiający dokonał waloryzacji wynagrodzenia wykonawcy.
– Pytanie, jakie będą te klauzule waloryzacyjne, na jakich zasadach ta waloryzacja będzie się opierała, bo tu – bez uczciwego płacenia ze strony publicznej za zamówioną usługę, robotę bądź dostawę – w dłuższej perspektywie firmy faktycznie będą skazane na bankructwa – ocenia Barbara Dzieciuchowicz.
Orange ma światłowód o przepustowości 10 Gb/s. Będzie mogło na nim działać 256 urządzeń jednocześnie
Każdego roku ilość danych przesyłanych w sieci rośnie. Użytkownicy przesyłają i streamują coraz więcej treści wideo, często w jakości 4K, pobierają gry z platform cyfrowych, a w domach pojawia się coraz więcej urządzeń, m.in. rozwiązań smart home. Wszystko to powoduje, że zapotrzebowanie na szybką i wydajną sieć stale rośnie. Jak wynika z danych UKE, internet w Polsce sukcesywnie przyspiesza, a rynek czeka kolejny skok. Orange zaprezentował właśnie światłowód o przepustowości 10 Gb/s. Operator wskazuje, że dzięki tej technologii możliwe będzie podłączenie po WiFi nawet 256 urządzeń jednocześnie i korzystanie z sieci domowej bez utraty jakości połączenia. Od poniedziałku 21 listopada br. będzie można ją testować w największych miastach Polski.
– Światłowód jest coraz częściej świadomym wyborem klientów – mówi agencji Newseria Biznes Rafał Kłucjasz, dyrektor ds. strategii i zarządzania wartością dla rynku konsumenckiego w Orange Polska.
Jak wynika z danych Urzędu Komunikacji Elektronicznej, w Polsce tradycyjne kable są sukcesywnie i w dość szybkim tempie wypierane przez światłowody, za pomocą których w 2021 roku oferowano dostęp do internetu dla 32,9 proc. użytkowników. W ubiegłym roku liczba użytkowników FTTH wzrosła o 32 proc., a w ciągu ostatnich dwóch lat – aż o 79 proc. Według UKE światłowody należą do najszybciej rozwijających się technologii dostępowych, a długość linii światłowodowych w Polsce wzrasta z każdym rokiem. Z danych przekazanych przez operatorów, samorządy i przedsiębiorstwa użyteczności publicznej wynika, że na koniec ubiegłego roku długość sieci optycznej w Polsce wynosiła już 421 tys. km.
„Raport o stanie rynku telekomunikacyjnego w 2021 roku”, opublikowany przez UKE, pokazuje również, że liderem technologii FTTH podobnie jak w poprzednich latach pozostaje Orange Polska. Pod względem liczby użytkowników udział operatora w tym rynku wyniósł w ubiegłym roku 32,4 proc., jest więc największym w kraju dostawcą usług światłowodowych, z których korzysta ponad 1 mln klientów indywidualnych.
– Dostępność do internetu światłowodowego Orange dynamicznie rośnie. W 2012 roku zaczynaliśmy od kilku największych miast, a w tej chwili obejmujemy zasięgiem łącznie już niemal 7 mln gospodarstw domowych, docieramy do 800 miast i ponad 17 tys. miejscowości w całej Polsce – mówi dyrektor ds. strategii i zarządzania wartością w Orange Polska.
Z prognoz firmy badawczej Analysys Mason przytaczanych przez UKE wynika, że w nadchodzących latach infrastruktura światłowodowa w Polsce będzie nadal się rozwijać w dość dynamicznym tempie. Według analityków liczba łączy światłowodowych będzie wzrastać średniorocznie o 13,3 proc., aby w 2026 roku osiągnąć poziom 5,7 mln (wobec 3 mln w ubiegłym roku).
– Dostęp do światłowodu będzie się zmieniał, planujemy co roku nowe inwestycje i obejmowanie zasięgiem kolejnych miejscowości i gospodarstw domowych. Ich liczba nadal będzie zwiększać się o co najmniej 700–800 tys. rocznie – ta dynamika będzie utrzymana. Wierzymy, że światłowód trafi do większości gospodarstw domowych – mówi Rafał Kłucjasz. – Mamy również tę satysfakcję, że przy wyborze światłowodu internetowego Orange jest rozważany przez klientów dwukrotnie częściej niż nasz kolejny konkurent na rynku [badanie PBS na zlecenie operatora z lipca br. – red].
Jak wskazuje UKE, internet w Polsce znacząco przyśpiesza, a liczba łączy o najwyższych przepływnościach (to szybkość internetu, jaką użytkownik może osiągnąć na swoim urządzeniu) podwoiła się w ciągu ostatnich dwóch lat. Szybki rozwój światłowodu jest efektem tego, że co roku rośnie ilość danych przesyłanych w sieci.
– Potrzebujemy tak szybkiego internetu, ponieważ w naszych domach pojawia się coraz więcej urządzeń, które są przez cały czas do niego podłączone. To nie tylko dekoder, telewizor czy radio internetowe, ale i tablety, inteligentne zegarki, wiele sensorów, które czuwają nad ogrzewaniem czy poziomem wilgoci w domu, oraz urządzenia AGD, które też podłączamy do sieci – wymienia ekspert. – Z drugiej strony rosną również wymagania dotyczące rozrywki i contentu, który jest coraz bardziej bogaty, jeśli chodzi o zaawansowane rozwiązania typu ultra HD, 4K czy już nawet 8K, i konsumuje coraz więcej transmisji danych.
Orange zaprezentował w tym tygodniu technologię XGSPON, czyli światłowód o przepustowości 10 Gb/s i przepływności 8 Gb/s, którego możliwości potwierdziły testy prowadzone w siedzibie firmy w Warszawie. Operator wskazuje, że dzięki tym parametrom możliwe będzie podłączenie po WiFi nawet 256 urządzeń jednocześnie i komfortowe korzystanie z domowej sieci bez utraty jakości połączenia. Światłowód o przepustowości 10 Gb/s jest rozwiązaniem dla domów, w których kilku użytkowników korzysta równocześnie z wielu urządzeń, ale również dla małych i średnich firm.
– Światłowód to rozwiązanie dla rosnącej grupy klientów bardzo wymagających – mówi Rafał Kłucjasz. – W tej chwili klienci wykorzystują internet nie tylko do tego, żeby oglądać filmy, ale też np. zdalnie zarządzać swoim domem, uczyć się czy pracować. Natomiast gamersi doceniają światłowód dlatego, że mają bardzo szybkie tzw. pingi, co pozwala im wygrywać z rywalami w grach sieciowych.
Orange zapowiada, że technologia XGSPON (pod nazwą Orange Światłowód Pro 10.0) pojawi się w ofercie w ciągu kolejnych kilku miesięcy. Od poniedziałku 21 listopada br. będzie można ją przetestować w sześciu największych miastach Polski. Specjalne stanowiska do testowania superszybkiego światłowodu pojawią się w Gdańsku w Galerii Bałtyckiej, w łódzkiej Manufakturze, w Poznaniu w Galerii Pestka, w Krakowie w Galerii Zakopiańskiej oraz w dwóch lokalizacjach w Warszawie – w Miasteczku Orange oraz w Domu Handlowym Sezam.
Ekspansję zagraniczną prowadzi ponad 1,8 tys. firm z Polski, a wartość kapitału zainwestowanego przez polskie przedsiębiorstwa za granicą to ok. 23 mld euro. Ostatnie dwa lata przyniosły duży wzrost tej aktywności – tylko w 2021 roku wartość polskich inwestycji zagranicznych wyniosła 7 mld euro i była dwukrotnie wyższa niż średnio rocznie w poprzedniej dekadzie. Dane za pierwsze półrocze br. wskazują na podobny wzrost – wynika z raportu „Polski biznes za granicą. Jakie polskie firmy prowadzą ekspansję w Europie Środkowej i Wschodniej”, opracowanego przez SpotData we współpracy z towarzystwem ubezpieczeniowym UNIQA. Autorzy wskazują, że to właśnie w tym regionie jest skoncentrowana połowa polskich BIZ-ów, które w kolejnych latach powinny nadal rosnąć, nawet pomimo spowolnienia wywołanego wojną w Ukrainie.
– W ostatnim roku polskich inwestycji za granicą, a szczególnie w Europie Środkowo-Wschodniej, było wyraźnie więcej niż przed pandemią COVID-19. W naszym raporcie pokazujemy, że w ostatnich 12 miesiącach było ich dwukrotnie więcej niż średnio w ostatnich 10 latach. Doszliśmy do takiego momentu w rozwoju naszej gospodarki, kiedy te najbardziej prężne krajowe firmy już nie mieszczą się na rodzimym rynku i potrzebują ekspansji. Osiągnęły sukces w kraju i szukają nowych okazji inwestycyjnych. Dlatego wydaje się, że biorąc pod uwagę nasz poziom rozwoju, w kolejnych latach tych inwestycji powinniśmy obserwować znacznie więcej, jeżeli otoczenie makroekonomiczne będzie sprzyjało – mówi agencji Newseria Biznes Ignacy Morawski, dyrektor SpotData, główny ekonomista „Pulsu Biznesu”.
Ubiegły rok był najlepszy dla bezpośrednich inwestycji zagranicznych polskich firm w całej ostatniej dekadzie – ich wartość sięgnęła 7 mld euro, podczas gdy średnia z lat 2010–2020 to 3,8 mld euro rocznie. Do najważniejszych krajów Europy Środkowej i Wschodniej trafiło 920 mln euro (wobec średniej z lat 2010–2019 na poziomie 415 mln euro). Dane za I półrocze br. również wskazują na wzrosty. W kolejnych kwartałach mogą one być jeszcze wyraźniejsze, ponieważ z obszaru zainteresowań krajowych firm wypadła Rosja i do pewnego stopnia także Białoruś. W regionie CEE jest ulokowana połowa kapitału zagranicznego (najwięcej w Czechach), przy czym 29 proc. to są sąsiedzi Polski z regionu, a 21 proc. pozostałe kraje regionu.
– Region CEE odgrywa bardzo ważną rolę w ekspansji zagranicznej polskich firm. Jest pierwszym, naturalnym jej kierunkiem – mówi Ignacy Morawski. – Dzieje się tak z kilku powodów. Po pierwsze, bliskość geograficzna, bo inwestycje wymagają uwagi, nadzoru, częstych wizyt w biurach i fabrykach. Po drugie, te rynki są do siebie w miarę podobne, mają podobną historię transformacji gospodarczej, która zaczęła się trzy dekady temu. Czechy są najbardziej rozwiniętym krajem regionu, my jesteśmy trochę za Czechami, Rumunia jest trochę za nami, Bułgaria za Rumunią, a później Bałkany, ale wszyscy podążają podobną ścieżką.
Bliskość kulturowa oraz podobne struktury rynkowe i doświadczenia gospodarcze sprawiają, że przedsiębiorcom z Polski łatwiej odnaleźć się w regionie niż na Zachodzie.
– Trzeci powód to jest polska marka, ponieważ polskie produkty cieszą się w regionie niezłą renomą, w przeciwieństwie do krajów rozwiniętych, gdzie nie są aż tak dobrze znane. Natomiast konsumenci w Europie Środkowej i Wschodniej mają doświadczenie z polskimi produktami, pamiętają je dobrze z poprzednich dekad, więc to na pewno pomaga polskim firmom w ekspansji – mówi dyrektor SpotData.
Mimo postępów w ostatnich latach Polska nadal jest jednak krajem relatywnie mało inwestującym za granicą w porównaniu z innymi państwami UE. W ostatniej dekadzie średnia wartość bezpośrednich inwestycji zagranicznych z Polski wynosiła ok. 100 euro rocznie w przeliczeniu na mieszkańca (1 proc. PKB) w porównaniu z ok. 600 euro średniej dla UE (2 proc. PKB). Relatywnie więcej inwestują m.in. Czechy czy Słowacja, czyli kraje, z którymi nasz kraj jest często porównywany. Według analityków jest to efekt nadal niższego poziomu rozwoju gospodarczego Polski, z czym wiążą się mniejsze możliwości finansowe firm, słabiej rozwinięte struktury organizacyjne i mniejsza zdolność do prowadzenia ekspansji. Jednak to się zaczyna powoli zmieniać, a Polska jest prawdopodobnie u progu większej fali ekspansji kapitałowej rodzimych przedsiębiorstw, ponieważ po dekadzie szybkiego rozwoju dla wielu z nich krajowy rynek jest już zbyt mały. Perspektywy dla polskich BIZ-ów na kolejne lata wydają się pozytywne nawet po spowolnieniu związanym z konfliktem w Ukrainie.
Rozwijając działalność w regionie CEE, nawet mimo bliskości geograficznej i kulturowej, firmy muszą pamiętać o kilku fundamentalnych zasadach – w tym m.in. odpowiednim rozeznaniu rynku, zabezpieczeniu finansowania, a przede wszystkim dokładnym oszacowaniu ryzyk biznesowych, finansowych, podatkowych czy prawnych.
– Właściwe rozpoznanie i zarządzanie ryzykiem to ważny czynnik powodzenia inwestycji zagranicznej – podkreśla Piotr Wójcik, dyrektor zarządzający Pionu Rozwiązań dla Klienta Korporacyjnego w UNIQA. – Pomóc w tym może ubezpieczenie w postaci programu międzynarodowego, które całościowo obejmuje operacje zagraniczne. Jako ubezpieczyciel dzielimy się przy tym naszym doświadczeniem na zagranicznych rynkach. Prosty przykład to ryzyko trzęsienia ziemi. Polska szczęśliwie jest krajem wolnym od tego zagrożenia, ale budując fabrykę za granicą, warto je wziąć pod uwagę. Innym przykładem jest ryzyko prowadzenia sporów w obcych systemach prawnych. Obrona przed roszczeniem klienta w niemieckim systemie prawnym musi być prowadzona w zupełnie inny sposób niż choćby w Czechach.
Ekspert wskazuje, że polskie przedsiębiorstwa, które zamierzają prowadzić ekspansję za granicą, powinny rozważyć ubezpieczenie całości swoich operacji w Polsce. Zaletą tego rozwiązania jest m.in. wygoda, ponieważ firma zyskuje jednego partnera, z którym komunikuje się w tym samym języku.
– Ponadto polisa obejmuje całościowo wszystkie ryzyka. Dzięki temu firma może uniknąć potencjalnego zagrożenia i luk w ochronie ubezpieczeniowej, co może się zdarzyć wtedy, kiedy ubezpieczenie jest swoistym patchworkiem zszytym z polis lokalnych – mówi Piotr Wójcik. – Innym powodem jest również potrzeba koordynacji szkód w skali międzynarodowej. Nasze doświadczenie jako ubezpieczyciela pokazuje, że w przypadku dużych międzynarodowych firm często ta sama szkoda, to samo zdarzenie losowe dotyka równocześnie kilku spółek znajdujących się w kilku państwach. Dlatego dla prawidłowej likwidacji szkody ważna jest właśnie międzynarodowa koordynacja.
Ekspansję zagraniczną prowadzi obecnie ponad 1,8 tys. firm z Polski, a w ciągu minionej dekady ta liczba zwiększyła się o ok. 1/3. To oznacza, że każdego roku przybywa średnio ok. 50 firm, które prowadzą ekspansję w innych krajach. Wśród inwestujących najwięcej jest przedsiębiorstw małych i średnich, zatrudniających do 49 osób – 43 proc. Podmioty duże, zatrudniające powyżej 249 osób, stanowią 27 proc. inwestujących firm.
Największymi sektorami zaangażowanymi w ekspansję w regionie CEE są przetwórstwo i handel (odpowiadają za 70 proc. inwestycji), na czele z takimi firmami jak PKN Orlen, Press Glass, Alumetal, Śnieżka, LPP czy CCC. Jednak w ostatnich latach wiele firm średniej wielkości próbowało swoich sił za granicą, zwłaszcza w sektorze technologicznym.
– Branżą, w której wartość inwestycji zagranicznych jest największa, jest przetwórstwo przemysłowe. Wynika to m.in. z faktu, że przetwórstwo jest kapitałochłonne i żeby otworzyć firmę za granicą, trzeba wydać dużo pieniędzy. Natomiast jeśli ktoś ma firmę informatyczną, otwiera tylko biuro i to nie jest już tak kapitałochłonne przedsięwzięcie – wyjaśnia Ignacy Morawski. – Patrząc z kolei na to, dla której branży inwestycje są relatywnie najbardziej istotne i najwięcej ważą w aktywach ogółem – to jest to handel. Ta branża wytworzyła już na naszym rynku wiele naprawdę nowoczesnych, międzynarodowych firm – takich, które są już na giełdzie w Warszawie i które prowadzą ekspansję nie tylko w naszym regionie, ale i w Europie Zachodniej. To jest już flagowa branża polskiej gospodarki. Natomiast ostatnimi czasy widać też więcej inwestycji technologicznych, informatycznych, mediowych, generalnie z branży technologii internetowych. I to jest nowy trend, który pewnie będzie się rozwijał.
Ponad 17 proc. Polaków żyje w ubogich warunkach mieszkaniowych. Budynki te wymagają pilnej renowacji
W Polsce spośród 14,2 mln budynków nawet 70 proc. nie spełnia standardów efektywności energetycznej i wymaga renowacji. VII edycja raportu firmy VELUX „Barometr Zdrowych Domów” pokazuje, że inwestycje w renowację i efektywność energetyczną takich starzejących się budynków mieszkalnych do 2050 roku mogą wygenerować dla polskiej gospodarki dodatkowe oszczędności w wysokości 17 mld euro. Jeszcze ważniejsze są jednak korzyści w wymiarze społecznym, bo w tej chwili 17 proc. Polaków żyje w trudnych warunkach mieszkaniowych, a średnio co czwarty boryka się z brakiem dostępu do światła dziennego, wilgocią i grzybem, chłodem czy hałasem. W sumie dotyczy to aż 9,4 mln osób. Eksperci podkreślają, że w kontekście tych danych, jak i kryzysu energetycznego w Polsce i całej Europie fala renowacji budynków musi zostać przyspieszona.
– Siódma edycja „Barometru Zdrowych Domów” została opublikowana w bardzo specyficznym czasie. Jeszcze nie zdążyliśmy wyjść z popandemicznego szoku, a już doświadczamy spowolnienia ekonomicznego, wysokiej inflacji, galopujących cen energii i ogółem sytuacja staje się dość niepewna. To skłania do wniosku, że należy jeszcze bardziej ambitnie podejść do procesu renowacji budynków – podkreśla Jacek Siwiński, prezes firmy VELUX Polska.
Tylko w 2020 roku budynki były odpowiedzialne za 37 proc. globalnych emisji CO2 i 36 proc. zużycia energii, przy czym ok. 2/3 tej energii wciąż pochodzi z paliw kopalnych. Minimalizowanie śladu węglowego w tym sektorze jest więc jednym z najbardziej efektywnych sposobów łagodzenia skutków zmian klimatu. Ponadto w 2020 roku budownictwo i nieruchomości odpowiadały za wygenerowanie ok. 1/3 światowych odpadów i zużycie ok. 3 mld t surowców. Sumaryczny wpływ tej branży na środowisko, jak i całą gospodarkę jest więc ogromny.
Najnowsza edycja cyklicznego raportu „Barometr Zdrowych Domów”, opracowanego przez firmę VELUX wraz z udziałem partnerów: Dolnośląskim Instytutem Studiów Energetycznych we Wrocławiu oraz UN Global Compact Network Poland, podkreśla znaczenie i potrzebę gruntownej transformacji budownictwa mieszkaniowego. Zwłaszcza w kontekście kryzysu energetycznego, z którym mierzy się w tej chwili Polska i cała Europa.
– Budynki zużywają ok. 40 proc. energii w gospodarce i stanowią bardzo duży potencjał związany z redukcją zużycia tej energii. To wydaje się kluczowe w dobie kryzysu energetycznego i zapewnienia Polsce w przyszłości niezależności energetycznej – zauważa Jacek Siwiński.
Według przyjętej w tym roku przez rząd Długoterminowej Strategii Renowacji Budynków w Polsce spośród 14,2 mln budynków (z czego prawie 40 proc. to jednorodzinne budynki mieszkalne) nawet 70 proc. nie spełnia standardów efektywności energetycznej, duża ich część nie ma nawet izolacji cieplnej. Z raportu firmy VELUX wynika, że inwestycje w renowację i efektywność energetyczną takich starzejących się budynków mieszkalnych mogą przynieść w Polsce cały szereg korzyści – zarówno w wymiarze ekonomicznym, społecznym, środowiskowym, jak i gospodarczym. Według zawartych w nim szacunków ograniczenie zagrożeń związanych z klimatem wewnątrz budynków – tj. zmniejszenie narażenia na wilgoć i pleśń, usunięcie problemu dostępu do światła dziennego oraz zwiększenie współczynników wentylacji w budynkach – do 2050 roku wygenerowałoby dla gospodarki dodatkowe 17 mld euro (w tym ok. 4 mld zł w obszarze zdrowotnym).
– Budynki wymagają potężnego pakietu inwestycyjnego. Zwłaszcza te, które zostały wybudowane kilka dekad wcześniej. One najczęściej nie mają rozwiązań, które pozwalałyby na zastosowanie chociażby energetyki rozproszonej. Z kolei nowe, powstające obecnie budynki powinny być budowane w odpowiednim standardzie, który gwarantuje niskie zużycie energii – a najlepiej, gdyby jeszcze budynek sam stał się producentem tej energii. Mówimy tu o sytuacji, kiedy budynek ma fotowoltaikę na dachu, magazyn energii, pompę ciepła od spodu i jest pokryty np. rozwiązaniami perowskitowymi – czyli taką powłoką na szybach i całej elewacji, która generuje energię nie tylko ze słońca, ale i z lamp ulicznych. I właśnie w tego rodzaju rozwiązania są wyposażone budynki energooszczędne bądź pasywne – mówi Kamil Wyszkowski, przedstawiciel, dyrektor wykonawczy UN Global Compact Network Poland.
Co czwarty Polak jest narażony na zagrożenia związane z klimatem wewnątrz pomieszczeń
Inwestycje w zrównoważone budownictwo mają jednak szerszy wymiar niż ograniczanie zużycia energii i emisji gazów cieplarnianych czy stymulowanie gospodarki. Zdrowe domy i miejsca pracy są podstawą rozwiniętych społeczności, odgrywają ważną rolę w zmniejszaniu nierówności społecznych i ograniczeniu zachorowalności na niektóre choroby, ponieważ – jak powszechnie wiadomo – stan budynków i panujący w nich klimat wewnętrzny wpływa na zdrowie fizyczne i kondycję psychiczną. Tymczasem – jak wynika z raportu firmy VELUX – w tej chwili co czwarty Polak jest narażony na przynajmniej jedno z zagrożeń związanych z klimatem wewnątrz pomieszczeń, takich jak brak dostępu do światła dziennego, wilgoć i grzyb, chłód czy hałas. W sumie dotyczy to aż 9,4 mln osób.
Przyglądając się tym danym bardziej szczegółowo: aż 4,2 mln Polaków (11 proc.) żyje w mieszkaniach, w których występuje wilgoć i grzyb, a 1,5 mln (4 proc.) żyje w mieszkaniach zbyt ciemnych i w słabo doświetlonych budynkach, co może powodować m.in. depresję czy problemy ze snem. Około 4,9 mln Polaków (13 proc.) jest też narażonych na zbytni hałas w swoim mieszkaniu.
Co istotne, osoby narażone na działanie wszystkich tych czynników związanych z klimatem wewnątrz pomieszczeń są aż czterokrotnie bardziej podatne na negatywne skutki zdrowotne – takie jak astma, problemy z oddychaniem czy choroby układu krążenia – w porównaniu z osobami mieszkającymi w zdrowych domach. Ta liczba wzrasta jeszcze bardziej w przypadku dzieci.
– Budownictwo to coś więcej niż tylko sam budynek. Najczęściej kojarzy się z jakimś placem budowy, tymczasem to są nasze biura, to są nasze domy, to są miejsca, w których statystycznie spędzamy ok. 90 proc. swojego czasu. Dobrze byłoby więc, żeby te miejsca były korzystne dla naszego zdrowia, żebyśmy w budynkach nie tracili zdrowia, ale je odbudowywali – mówi Kamil Wyszkowski.
– Budynki są dla ludzi i powinny im stwarzać dobre warunki do życia, do pracy, do nauki i do rozwoju – dodaje Jacek Siwiński.
Eksperci podkreślają, że w Polsce ważne jest budowanie nie tylko zrównoważonych i efektywnych energetycznie, ale i przystępnych cenowo mieszkań. Zwłaszcza w kontekście danych, które pokazują, że obecnie ponad 17 proc. Polaków żyje w trudnych warunkach mieszkaniowych, a 65 proc. nie posiada wystarczających oszczędności, żeby utrzymać swój zwykły standard życia przez okres dłuższy niż trzy miesiące, w związku z czym można założyć, że renowacja domu lub inwestycja w poprawę jakości życia w mieszkaniu jest na dole ich listy priorytetów.
– Tworzenie zrównoważonych, efektywnych energetycznie domów, mieszkań w Polsce jest koniecznością. I to wymaga z jednej strony budowy nowego zasobu, a z drugiej – remontów istniejących budynków, spełniających te wymogi. Tutaj warto zwrócić uwagę na pustostany, ponieważ według GUS-u w Polsce ponad 70 proc. jest w zasobach gmin i podmiotów publicznych. Można je remontować, mając na uwadze właśnie zwiększenie ich efektywności energetycznej i podłączenie do sieci, żeby koszty ich eksploatacji były potem jak najniższe, a następnie wykorzystywać na cele mieszkaniowe. To jest istotny kierunek, o którym teraz mówi się bardzo dużo w kontekście zwiększania zasobów dostępnych mieszkań w Polsce – mówi Katarzyna Przybylska, kierowniczka ds. rzecznictwa Fundacji Habitat for Humanity Poland.
Jak podkreśla, w Polsce problemem jest również ubóstwo energetyczne, za które w dużym stopniu odpowiedzialne są właśnie budynki o niskiej efektywności energetycznej, wymagające pilnej termomodernizacji.
– Ubóstwo energetyczne to zjawisko powodowane przez kilka czynników. Jednym z nich są niskie dochody gospodarstwa domowego, drugim – wysokie ceny energii lub ogrzewania, a trzecim z nich jest właśnie stan budynku bądź mieszkania, które dane gospodarstwo zamieszkuje. I żeby ograniczyć ubóstwo energetyczne na poziomie systemowym, trzeba odpowiedzieć na wszystkie te trzy czynniki, zwracając szczególną uwagę na poprawę efektywności energetycznej. To wymaga czasem niewielkich prac, polegających np. na wymianie czy ociepleniu okien, dachu i elewacji, dzięki czemu ciepło i energia nie ucieka z budynku – podkreśla Katarzyna Przybylska.
Z raportu firmy VELUX wynika, że obecnie ok. 1,5 mln Polaków (4 proc.) nie jest w stanie utrzymać odpowiedniego ciepła w swoim domu, a wśród osób o niskich dochodach ten wskaźnik sięga już 12 proc. Jeszcze wyższe szacunki podaje Polski Instytut Ekonomiczny, według którego w Polsce ubóstwo energetyczne dotyka w sumie aż 21,4 proc. gospodarstw domowych. Ta grupa będzie się powiększać wraz ze wzrostem rachunków za energię, które od 2022 roku zwiększyły się średnio o 25 proc. w stosunku do poprzedniego.
– Potrzebujemy ambitnych ram prawnych, aby osiągnąć neutralność klimatyczną do 2050 roku, lecz także aby zmienić sposób, w jaki patrzymy na budynki – wychodząc poza charakterystykę energetyczną i uwzględniając klimat, środowisko i zdrowie – podkreślił cytowany w raporcie prezes firmy VELUX Jacek Siwiński.
Jak pokazuje „Barometr Zdrowych Domów”, w Polsce budownictwo musi przejść gruntowną transformację, obejmującą zarówno zmianę podejścia do projektowania i budowania nowych budynków, jak i modernizacji już istniejących (obecnie w całej Europie średni wskaźnik takich modernizacji wynosi zaledwie 1 proc.). Najpilniejsze działania to m.in. wdrażanie nowoczesnych materiałów budowlanych i technologii w celu podniesienia efektywności energetycznej budynków, zmiana zasad ich certyfikacji, finansowanie zielonych inwestycji, wprowadzenie rozwiązań minimalizujących straty ciepła z budynków w okresie zimowym i ograniczanie strat energii na ich chłodzenie w miesiącach letnich, a także promowanie gospodarki cyrkularnej.
– Jedną z kluczowych spraw jest zadbanie o to, żeby certyfikaty dla zielonych budynków stały się powszechnym i globalnym standardem. Wyzwaniem są też materiały budowlane używane do ich wznoszenia, okna i inne miejsca, przez które energia z tych budynków ucieka, ale przede wszystkim – źródło ciepła bądź chłodzenia, które powinno być komfortowe dla ludzi i nie zwiększać śladu węglowego. I tutaj jest cała długa lista nowoczesnych rozwiązań, które można zawrzeć już na etapie projektowania. Natomiast w przypadku już istniejących budynków także mamy cały szereg możliwych do wdrożenia narzędzi, jak chociażby fotowoltaika czy pompy ciepła – zaznacza Kamil Wyszkowski z UN Global Compact Network Poland.
Przyjęta przez rząd na początku tego roku Długoterminowa Strategia Renowacji Budynków zakłada intensyfikację prac termomodernizacyjnych na poziomie ok. 3,8 proc. budynków rocznie. To oznacza, że do 2050 roku w Polsce powinno zostać przeprowadzonych w sumie ok. 7,5 mln termomodernizacji (w tym 4,7 mln tzw. głębokich termomodernizacji, rozłożonych na etapy). W wyniku tych działań ok. 65 proc. budynków powinno osiągnąć wskaźnik EP (jednostkowe zapotrzebowanie na energię pierwotną) nie większy niż 50 kWh/mkw. rocznie. Ten plan wpisuje się w unijny pakiet legislacyjny Fit for 55, jak i długoterminowy cel UE na 2050 rok, który zakłada zredukowanie unijnych emisji gazów cieplarnianych o 80–95 proc. w porównaniu z 1990 rokiem.
Banki w Polsce od lat pozostają liderem wykorzystania zaawansowanych technologii: sztucznej inteligencji, uczenia maszynowego i chmury. Z jednej strony to sposób na zapewnienie większej odporności sektora, m.in. na cyberzagrożenia i usprawnienie procesów, z drugiej strony – na oferowanie coraz nowszych i bardziej zaawansowanych usług klientom, którzy też mają w tym zakresie coraz większe oczekiwania. We wdrażaniu nowoczesnych technologii bankom pomagają fintechy, które stają się kluczowe dla całego procesu cyfryzacji, oraz firmy technologiczne. Priorytetem na najbliższe lata będzie większe upowszechnienie chmury, przede wszystkim hybrydowej, w sektorze finansowym.
Jak wynika z danych Eurostatu, w 2021 roku 41 proc. firm w UE aktywnie wykorzystywało aplikacje chmurowe. W Polsce ten wskaźnik był na poziomie 29 proc., wobec 24 proc. w 2020 roku. Jesteśmy więc znacznie poniżej średniej, a od liderów – czyli Finlandii i Szwecji, w których stopień wykorzystania chmury sięga 75 proc. – dzieli nas przepaść.
– Gdyby jednak wejść w detal, okazuje się, że niektóre sektory, w szczególności bankowość, mają poziom nasycenia wykorzystaniem technologii chmurowej w swoich codziennych działaniach na dużo wyższym poziomie – mówi Marcin Gajdziński, dyrektor generalny IBM Polska i Kraje Bałtyckie.
– Kwestia migracji systemów centralnych do usług chmurowych odbędzie się w perspektywie kilku najbliższych lat. Widzimy tu długo oczekiwaną eksplozję, również na rynku polskim, projektów najpierw małych, za chwilę coraz większych w obszarze chmurowym. To, co ważne, to fakt, że polski sektor bankowy coraz odważniej wkracza w ten obszar i to jest prawidłowy trend, mocno już widoczny wśród liczących się podmiotów z sektora finansowego na świecie. Jeśli chcemy utrzymać wiodącą pozycję krajowego sektora bankowego, stale rozwijającego się pod kątem innowacji, to trzeba dotrzymywać tempa najbardziej zaawansowanym technologicznie instytucjom finansowym, równocześnie z zachowaniem najwyższych standardów w dziedzinie bezpieczeństwa migracji i zarządzania danymi w chmurze – podkreśla Bartłomiej Nocoń, dyrektor w Związku Banków Polskich w Warszawie, członek zarządu Europejskiej Rady ds. Płatności (EPC) w Brukseli.
Działające w Polsce banki od wielu lat są w czołówce cyfrowych zmian, m.in. w udostępnianiu kanałów cyfrowych swoim klientom. Raport Deloitte’a „Digital Banking Maturity 2022”, obejmujący 304 banki z 41 krajów, wskazuje, że stopień cyfryzacji krajowego sektora przekracza średnią światową. Aż sześć banków z Polski znalazło się w elitarnym gronie 30 cyfrowych liderów wyznaczających kierunki digitalizacji sektora bankowego.
– Obszarami, na których skupiają się w tym momencie banki, są przede wszystkim chmura, dodatkowo Big Data i sztuczna inteligencja. Nie mówię tutaj o sztucznej inteligencji i machine learning używanych tylko do analizy danych, ale także do innych celów, jak czatboty i dużo bardziej zaawansowane procesy – mówi Ewa Baranowska, dyrektor rozwoju oprogramowania dla klientów korporacyjnych w HSBC.
– Najważniejsze, także w kontekście chmury, jest myślenie o kliencie końcowym, aby oferować mu produkty nowe lub w nieco inny sposób. Wykorzystując komponenty open bankingu, już teraz jesteśmy w stanie konsumenta, który nie jest naszym klientem, zaopatrzyć w kredyt ratalny, bez konieczności pojawiania się w placówce banku. Nadal jednak upraszczamy ten proces i wprowadzamy technologie chmurowe, by ułatwić klientowi złożenie podpisu pod umową. Połączenie open bankingu i technologii chmurowych będzie na pewno wpływało na pojawianie się kolejnych usprawnień w kooperacji klienta z bankiem – zaznacza Małgorzata Dąbrowska, open banking tribe leader, BNP Paribas Bank Polska.
W ubiegłorocznym raporcie McKinsey & Company „Chmura 2030. Jak wykorzystać potencjał technologii chmurowych i przyspieszyć wzrost w Polsce” wskazano, że wdrożenie chmury w polskich firmach i instytucjach publicznych może przynieść gospodarce dodatkowo 121 mld zł w 2030 roku. To dodatkowe 4 proc. PKB. To nie tylko wartość innowacji i nowych technologii przyszłości, które mogłyby powstać dzięki chmurze, ale także nowo powstałych przedsiębiorstw cyfrowych.
Jak wynika z ostatnich prognoz IDC, mimo niesprzyjających warunków makroekonomicznych europejskie firmy utrzymają inwestycje w oprogramowanie i sprzęt na stabilnym poziomie. W tym roku wydatki związane z chmurą stanowią prawie jedną trzecią łącznych wydatków na technologię, a ich udział będzie rósł w ciągu najbliższych pięciu lat. Technologie chmurowe stały się kluczowe dla zwiększania odporności przedsiębiorstw na różnego typu zawirowania.
– Strategia IBM w zakresie technologii chmurowych opiera się na koncepcji chmury hybrydowej, której architektura zakłada połączenie chmury publicznej lub prywatnej z własnymi zasobami infrastrukturalnymi. Uważamy, że daje to olbrzymią elastyczność w dysponowaniu zasobami, czyli z jednej strony korzystam z infrastruktury własnej, to znaczy wykorzystuję zrealizowane już inwestycje, z drugiej strony w pewnych zastosowaniach, w pewnych obszarach korzystam z chmury publicznej lub chmury prywatnej – wyjaśnia Marcin Gajdziński. – Chmura hybrydowa jest jednym z trzech fundamentów strategii technologicznej IBM w Polsce i na świecie. Drugim elementem jest sztuczna inteligencja i wreszcie ostatnim, ale nie najmniej istotnym cyberbezpieczeństwo.
Rozwiązania hybrydowe pozwalają z jednej strony na szybsze wdrażanie nowych pomysłów, z drugiej na zapewnienie większej stabilności pracy i bezpieczeństwa danych. Chmura hybrydowa sprawdza się na przykład wtedy, kiedy następuje nawet przejściowa utrata dostępu do chmury publicznej. Wtedy usługa udostępniana jest z chmury prywatnej, a klient nie odczuwa tej zmiany.
– Kolejnym atutem jest dostępność podstawy systemów biznesowych lub aplikacji dla klienta końcowego wprost z chmury prywatnej. Chmura publiczna jest natomiast bardzo przydatna w sytuacji większego obciążenia infrastruktury. Można ją wtedy z powodzeniem wykorzystywać do zwiększania skali dostępnej mocy obliczeniowej. Potrzeby sektora bankowego w tym zakresie są coraz większe. Nasi klienci oczekują dostępności najnowszych rozwiązań, a my im je dostarczamy, co jednak wymaga dostępu do odpowiedniej infrastruktury chmurowej – wyjaśnia Jacek Cholc, dyrektor Pionu Eksploatacji i Infrastruktury PKO Banku Polskiego.
– Dynamika zmian, nowe typy usług, nowe oferty wprowadzane przez banki wymagają nowoczesnego podejścia również do zarządzania infrastrukturą. Stąd chmura jest niejako naturalnym komponentem cyfrowej transformacji banków. Po okresie pandemicznym wzrost zainteresowania korzystaniem z tzw. mobile bankingu w zależności od metryk szacuje się od 20 do nawet 50 proc. Innymi słowy do 50 proc. więcej klientów nowoczesnych banków oczekuje komunikacji, załatwienia większości spraw w relacji z bankiem poprzez kanał mobilny. Nowocześni klienci oczekują, że portfel usług świadczonych z wykorzystaniem kanału mobilnego będzie coraz szerszy i obejmie, poza operacjami na rachunkach, również inne czynności, w tym dostęp z poziomu aplikacji bankowej do usług zewnętrznych takich jak: prąd, gaz, usługi telekomunikacyjne lub na przykład wysłanie przesyłki – dodaje Marcin Gajdziński.
To właśnie w pracach nad takimi rozwiązaniami bankom pomagają fintechy, czyli młode spółki technologiczne wyspecjalizowane w produktach i usługach dla sektora finansowego. Według Allied Market Research światowy rynek fintechów w 2020 roku osiągnął wyceny na poziomie ponad 110 mld dol. Do 2030 roku jego obroty osiągną pułap ponad sześciokrotnie wyższy: niemal 700 mld dol. Rozwiązania mobilne czy chmurowe nie są już tworzone bezpośrednio przez wdrażające je banki, ale projektowane na ich zlecenie właśnie przez fintechy.
– Start-upy przynoszą nam bardzo unikatowe produkty bądź serwisy, mogą też do nas przychodzić z unikalnymi rozwiązaniami dla produktów już istniejących. Trzecią kategorią korzyści, które my jako banki możemy wynieść od start-upów, to jest wpływ na efektywność tradycyjnych procesów finansowych. Jeżeli mówimy tutaj o bardziej zaawansowanych fintechach, musimy wspomnieć też o klientach, którzy podążają za takimi firmami. A piątą korzyścią na pewno będzie sposób pracy. My jako tradycyjny bank, patrząc na sposób pracy fintechów, zaczynamy pracować w ten sam sposób – przyznaje Ewa Baranowska. – Jeżeli chodzi o budowanie ekosystemów innowacji, zazwyczaj przyjmuje się, że to jest relacja bank – fintech, ale nie możemy zapominać, że w skład bardzo często wchodzą firmy technologiczne już o ugruntowanej pozycji rynkowej i różnego rodzaju instytuty badawcze.
Innowacyjne rozwiązania dla klientów bankowych tworzą też firmy o ugruntowanej pozycji w branży informatycznej. IBM ma na swoim koncie wdrożenia m.in. dla CaixaBanku, State Bank of India czy Royal Bank of Scotland. W pierwszym przypadku chodziło o wielokanałowe rozwiązanie, usprawniające obsługę klienta w centrum zgłoszeniowym, w drugim o inteligentną platformę do obsługi klientów, a w trzecim – o system usprawniający i automatyzujący proces udzielania kredytów hipotecznych.
– Staramy się aktywnie uczestniczyć we współpracy między bankiem a fintechem czy bankiem a uczelnią. Jako partner technologiczny, wykorzystując nasze własne zasoby serwisowe, staramy się włączać w przygotowywanie nowych usług oferowanych przez banki dla ich klientów. Nasza organizacja IBM Client Engineering Team, czyli zespół, który dedykujemy do współpracy m.in. z bankami, to swego rodzaju IBM-owski fintech. Zespół z bankiem definiuje zakres nowych usług, a następnie wykorzystując technologię i rozwiązania IBM, przygotowuje prototyp rozwiązania do wdrożenia przez bank – wyjaśnia dyrektor generalny IBM Polska i Kraje Bałtyckie. – To jest absolutne novum. Zespół został w Polsce uruchomiony z początkiem tego roku i cieszy się dużym zainteresowaniem.
Według Grand View Research rynek rozwiązań chmurowych dla sektora finansowego był w 2021 roku wyceniany na niemal 20 mld dol. Do 2030 roku przychody wzrosną pięciokrotnie i przekroczą poziom 105 mld dol.
W Polsce rusza program rekultywacji hałd kopalnianych. Jest w nich ukrytych nawet do 150 mln t węgla
Na przełomie 2022 i 2023 roku w LW Bogdanka powstanie pierwsza pilotażowa instalacja do odzysku węgla z hałd kopalnianych. To początek programu rekultywacji pogórniczych terenów, który ma umożliwić pozyskanie rocznie ok. 2 mln t pełnowartościowego węgla. Surowiec będzie mógł być wykorzystywany potem w energetyce zawodowej i ciepłownictwie. Program ma także uwolnić grunty, które Enea, właściciel lubelskiej kopalni, chce przeznaczyć pod inwestycje w OZE. Z hałd można odzyskać nie tylko węgiel, lecz także inne surowce do wykorzystania m.in. w budownictwie. – Projekt ma ogromny potencjał środowiskowy, ekonomiczny i surowcowy. W ten sposób chcemy realizować ideę budowy gospodarki obiegu zamkniętego – dodaje Paweł Majewski, prezes Grupy Enea, do której należy kopalnia. Inicjatywa została zarekomendowana przez zespół ekspertów gospodarczych ministra aktywów państwowych, wicepremiera Jacka Sasina.
– W Polsce jest blisko 150 hałd kopalnianych. Szacujemy, że w każdej z nich znajduje się od 8 do nawet 15 proc. węgla, który można odzyskać. Zakładając, że na każdej z hałd jest co najmniej 10 mln t skały, zwałowiska z tego, co wydobywano przez lata z kopalni jako odpad, a w każdej średnio około 10 proc. węgla do odzyskania, to mówimy o ilości nawet 150 mln t węgla do odzyskania w skali kraju. Tak że potencjał rozwojowy takiego projektu jest duży, w mojej ocenie to po prostu trzeba zrobić – mówi agencji Newseria Biznes Paweł Majewski.
Program Rewitalizacji i Eksploatacji Hałd Kopalnianych, który uruchomiła właśnie Grupa Enea, docelowo ma pozwolić uzyskiwać z należących do niej hałd nawet 2 mln t węgla rocznie. Grupa zainicjowała go podpisanym właśnie porozumieniem o współpracy pomiędzy należącą do niej spółką Lubelski Węgiel Bogdanka i Grupą CZH, polską firmą związaną z górnictwem, której większościowym akcjonariuszem jest Agencja Rozwoju Przemysłu.
– Umowa podpisana między Grupą CZH i Lubelskim Węglem Bogdanka to dopiero początek, pilotaż projektu rewitalizacji i odzyskania węgla z hałd pogórniczych. Ta współpraca w ciągu kilku miesięcy zaowocuje ustawieniem pierwszej instalacji do odzysku węgla. Grupa CZH wnosi tu swoje know-how i kompetencje techniczne, wiedzę, jak taka instalacja powinna być zbudowana i jak powinna funkcjonować, a Bogdanka jest oczywiście właścicielem hałdy – mówi Paweł Majewski.
Pierwsza pilotażowa instalacja rozpocznie pracę w LW Bogdanka na przełomie 2022 i 2023 roku. Nie będzie kolidowała ze standardowym funkcjonowaniem składowiska i działaniem kopalni.
– Ta hałda jest najtrudniejsza pod względem technologicznym, bo ona jest stroma, są osuwiska i glina. Inne są już o wiele łatwiejsze. Ale jeśli wykażemy się tutaj, to będzie potwierdzeniem, że naprawdę wiemy, co robimy – dodaje Marek Koźbiał, prezes zarządu Grupy CZH.
CZH od wielu lat rozwija kompetencje związane z zagospodarowaniem składowisk odpadów pogórniczych i dysponuje technologią modułowych instalacji, które służą do odzyskiwania z nich węgla, kruszyw i innych surowców.
– Węgiel odzyskany z takiej hałdy pogórniczej to jest zwykły, porządny węgiel, jak z normalnej, bieżącej produkcji w kopalni, on się niczym nie różni. To jest najczęściej węgiel w klasie miał, zalecany do stosowania w energetyce zawodowej i ciepłownictwie. Z racji tego, że jest drobny, raczej nie zaleca się stosowania go w indywidualnych urządzeniach grzewczych. Ale to jest wciąż pełnowartościowy węgiel, nie żaden odpad – wyjaśnia dr inż. Aleksander Sobolewski, dyrektor Instytutu Technologii Paliw i Energii w Zabrzu.
– Po pierwsze, pozbywając się węgla z tych hałd pogórniczych, sprawiamy, że to, co zostaje, jest już mniej szkodliwe dla środowiska. Po drugie, jeżeli to węgiel energetyczny, to istnieje duże ryzyko, że on prędzej czy później ulegnie samozapłonowi. Mamy już takie przypadki, gdzie olbrzymie pieniądze poszły w rekultywację, wyrosły drzewa, po korzeniach tych drzew dostało się powietrze, a więc tlen, i pod spodem nastąpił samozapłon. Bardzo trudno jest ugasić taką płonącą hałdę. Nie wspominając już o szkodach ekologicznych – mówi Marek Koźbiał.
Technologie pozwalające na odzysk węgla ze zwałowisk są znane i powszechnie stosowane. Opierają się na procesach wykorzystywanych w zakładach przeróbki mechanicznej węgla kamiennego. Instalacja, którą dysponuje CZH, zapewnia pełną linię technologiczną (od klasyfikacji, przez wzbogacanie, po odwadnianie) i może być skalowana, czyli rozbudowywana o kolejne moduły w zależności od potrzeb. Im większa, tym szybsze tempo zagospodarowania hałdy.
– Wyzwaniem będzie teraz przede wszystkim w miarę szybkie uruchomienie większej liczby takich instalacji do odzysku węgla – dodaje Paweł Majewski. – W portfelu Ministerstwa Aktywów Państwowych jest kilka spółek, które się zajmują zagospodarowaniem hałd pogórniczych i które należałoby wyposażyć w odpowiedni kapitał, żeby skala tego odzysku osiągnęła większy wymiar.
– Rekultywacja hałd kopalnianych, które były symbolem transformacji energetycznej XIX i początku XX wieku, w Europie Zachodniej została przeprowadzona na masową skalę. Niemcy, Belgowie i Francuzi mają to za sobą. U nas nigdy nie było na to pieniędzy, zawsze sypało się tę hałdę obok kopalni i mówiło: „kiedyś się nią zajmiemy”. To „kiedyś” trwa już 150 lat. Najwyższy czas, żeby w dobie gospodarki w obiegu zamkniętym wrócić do tych materiałów odpadowych, które można przywrócić społeczeństwu – mówi dyrektor Instytutu Technologii Paliw i Energii w Zabrzu.
Co istotne, węgiel nie jest jedynym surowcem, który można odzyskać z hałd kopalnianych. Przykładowo w Bogdance pozyskane zostaną też materiały mineralne, które później znajdą zastosowanie m.in. w budownictwie.
– To kruszywo do produkcji cementu – wskazuje dr inż. Aleksander Sobolewski. – Większość takich materiałów mineralnych trzeba wydobywać np. w kopalni piasku czy żwiru. Tutaj ten materiał możemy mieć niejako za darmo, a przy okazji rozwiązujemy drugi problem, czyli rozbieramy hałdę.
Grupa CZH bada też możliwości odzyskiwania z odpadów pogórniczych innych surowców, z których część ma krytyczne znaczenie dla gospodarki. Te badania prowadzi wspólnie ze środowiskiem naukowym, w tym m.in. Instytutem Technologii Paliw i Energii oraz krakowskim Uniwersytetem Rolniczym.
– Mamy pobrane próbki i zaczynamy pracować m.in. nad kaolinitem. To jest bardzo poszukiwany towar. Ten kaolinit trzeba wyseparować, ale są problemy związane z np. z tlenkiem żelaza i innymi elementami, które w tym przeszkadzają. Ale jeżeli uda się go wyselekcjonować, będziemy mieć surowiec do produkcji ceramiki, płytek, cegieł etc. Jego obecnie w Polsce nie ma, nasze zakłady ceramiczne przywoziły to spod Mariupola, a teraz szukają po całej Europie, gdzie mogą dostać tę glinę do produkcji – mówi Marek Koźbiał. – Jest też bardzo duży potencjał surowcowy pod nawóz naturalny, nawilżacz do gleby. Tutaj wciąż jesteśmy jednak na etapie badań, ale w tym kierunku idziemy.
Poza odzyskiem węgla i surowców rekultywacja hałd kopalnianych ma jeszcze jeden duży plus. W skali kraju stwarza możliwość uwolnienia łącznie ok. 11 tys. ha gruntów, które mogą być wykorzystane w celach stricte inwestycyjnych.
– Te zrekultywowane tereny planujemy wykorzystać przede wszystkim pod instalacje odnawialnych źródeł energii, czyli głównie farmy fotowoltaiczne. Wszędzie tam, gdzie będzie to oczywiście możliwe ze względów technicznych – zapowiada prezes zarządu Grupy Enea.
Niesprzyjające otoczenie, na które składają się wojna w Ukrainie, nadchodzące spowolnienie światowej gospodarki i rosnące koszty działalności, może zniechęcać przedsiębiorców do inwestycji i ekspansji zagranicznej. Polskie firmy już niejednokrotnie pokazały jednak, że każdy kryzys potrafią wykorzystać do rozwoju. W tym przypadku szansą mogą być zakłócenia w łańcuchach dostaw, potrzeba zastąpienia produktów ze wschodniej Azji czy konieczność transformacji energetycznej. Kluczowe dla powodzenia planów inwestycyjnych polskich firm są jednak narzędzia, które ograniczą ryzyko podejmowanych przedsięwzięć. Jednym z takich rozwiązań są gwarantowane przez KUKE bankowe kredyty na inwestycje dla eksporterów. Tego typu finansowania będą mogły teraz udzielać banki ING w Polsce i w Niemczech.
– Firmy potrzebują dzisiaj wsparcia od swoich partnerów bankowych w zapewnianiu bezpieczeństwa funkcjonowania w świecie, który z jednej strony jest nieprzewidywalny, a z drugiej strony oferuje również nowe możliwości rozwoju – mówi agencji informacyjnej Newseria Biznes Michał Mrożek, wiceprezes odpowiedzialny za pion klientów strategicznych w ING Banku Śląskim SA. – Dla polskich przedsiębiorstw szansą są chociażby zawirowania dotyczące łańcuchów dostaw, co stwarza możliwości wejścia na rynek, pozyskania nowych odbiorców czy dostawców.
Od ubiegłego roku KUKE oferuje różne rodzaje ubezpieczeń i gwarancji, w tym gwarancji spłaty kredytu udzielonego na przeprowadzenie krajowych inwestycji generujących eksport. Do grona banków korzystających z gwarancji KUKE dołączyły właśnie ING Bank Śląski SA i ING w Niemczech.
– Takie struktury jak ta zawarta w umowie podpisanej z KUKE są bardzo pomocne, bo umożliwiają efektywne zarządzanie ryzykiem podejmowania decyzji inwestycyjnych w kontekście eksportowym – mówi Michał Mrożek.
– Narzędzia wsparcia biznesu, różnego rodzaju gwarancje, których za pomocą takich agencji jak KUKE Skarb Państwa udziela sektorowi i docelowo przedsiębiorcom, powodują, że ich rozwój jest zrównoważony, nie ma przerw w rozwoju – wyjaśnia Janusz Władyczak, prezes KUKE. – Koniunktura czasami mocno wpływa na to, czy dany sektor jest finansowany, natomiast w tym przypadku „wygładzamy” cykl koniunkturalny, a jednocześnie zachęcamy przedsiębiorców do inwestowania zarówno w Polsce, jak i za granicą.
Zgodnie z podpisaną właśnie umową KUKE będzie gwarantować spłatę kredytów udzielonych przez oba banki na projekty inwestycyjne realizowane przez eksporterów lub spółki dopiero planujące sprzedaż na rynkach zagranicznych. Gwarancja KUKE służy jako zabezpieczenie kredytu pokrywające do 80 proc. jego wartości. Minimalna kwota kredytu wynosi 5 mln zł i musi zostać spłacona w ciągu maksymalnie 14 lat. Ponadto gwarancje KUKE mogą obejmować projekty inwestycyjne realizowane przez spółki, które w okresie trzech lat uzyskiwały co najmniej 20 proc. przychodów z eksportu lub zamierzają dzięki inwestycji osiągnąć taki poziom. Istnieje także możliwość udzielenia takiej gwarancji na finansowanie już rozpoczętych projektów. Instrument ten jest już wykorzystywany na polskim rynku na potrzeby finansowania pozyskanego na przykład przez producentów z branży motoryzacyjnej i stalowej.
– Dzięki tej współpracy będziemy w stanie bardziej efektywnie podejmować decyzje, mam na myśli zarówno czas, jak i otwartość na okres oraz koszt finansowania – mówi ekspert. – W pierwszej kolejności upatrywałbym możliwość bardziej efektywnego wsparcia polskich przedsiębiorstw w ich ekspansji międzynarodowej, która początkowo na ogół przyjmuje formę eksportu, a potem również inwestycji. Ciekawym elementem w strukturze tych gwarancji jest ich długi okres finansowania – 14 lat. To jest na pewno ważny element w walce o rynek.
Sygnatariusze umowy podkreślają, że sytuacja, w której zmieniają się warunki prowadzenia biznesu, jest zarówno zagrożeniem, jak i szansą, a jak wynika z historii, polscy przedsiębiorcy potrafią takie okazje wykorzystywać. Hitami eksportowymi z Polski stały się dzięki temu m.in. sprzęt AGD, samochody i części samochodowe, wagony, baterie do samochodów elektrycznych, stolarka otworowa czy meble. Z raportu przygotowanego przez KUKE we współpracy z ośrodkiem analitycznym SpotData wynika, że w ciągu ostatnich 30 lat polski eksport zwiększył się 25-krotnie, a rocznie średnio rósł w tym czasie pod względem wartości wyrażonej w dolarach o niemal 12 proc.
– Mamy mnóstwo cech, które jesteśmy w stanie bardzo pozytywnie przekuć na sukces, nadal mamy koszty pracy niższe niż w Europie Zachodniej, ceny energii porównywalne bądź czasami nawet niższe. Ale też mamy takie cechy charakteru, które pozwalają nam na nadganianie tego dystansu. W związku z czym wydaje się, że mamy dużą szansę na to, żeby taką sytuację podbramkową przekuć na swój sukces – ocenia Janusz Władyczak.
Eksporterzy znad Wisły szukają także odbiorców na nowych rynkach, choć dominującym partnerem handlowym wciąż pozostają Niemcy: w pierwszym półroczu br. odpowiadały za 27,6 proc. eksportu i 20,7 proc. importu. Podpisana umowa umożliwi nie tylko rozbudowę mocy eksportowych polskim firmom, ale też umożliwi pozyskanie większego finansowania niemieckim przedsiębiorstwom chcącym inwestować nad Wisłą. Zapewni im to niemiecka gałąź Grupy ING.
– Rozwiązanie to z jednej strony pomoże polskim eksporterom w otrzymywaniu wsparcia finansowego, a także w finansowaniu i ubezpieczaniu transakcji zagranicznych. Z drugiej strony podmioty oczekujące na możliwość finansowania długoterminowego działalności w Polsce mogą uzyskać ubezpieczenie i wsparcie finansowe od KUKE – tłumaczy Eddy Henning, członek zarządu ING w Niemczech. – Żyjemy we wspólnej Europie, mamy banki europejskie, takie jak ING, i duże gospodarki odgrywające istotną rolę, takie jak Polska. Dotychczas nie mieliśmy jednak odpowiednich ram działania. To dość dziwne, że zmiana następuje tak późno. Podejmujemy więc kroki konieczne do wspólnego rozwoju dla przyszłości i bardzo się cieszę, że nareszcie uzupełniamy tę lukę.